***
doczekamy wiosny
niebo ziemia rychło pęknie
pokusy dawne jakieś dzisiaj przaśne
płaszcz sprzed roku raptem jakiś ciasny
ręka wczorajsza nie pieści nas
tak jak byśmy chcieli. palce twardnieją
łóżko bez pieszczot, herbata bez cukru
na zabawę przestrzenią już nie czas
jutro będę już tylko echem
czarny strżepek na białe tło
pierwsze ciepło przyszyje
dziewczynka w przepełnionym metrze
obejmie cię za szyję
japonska kreskowka
jak gorący listek śmierci ciało osy martwe
miastem nie oglądając się idą dziewczynki
my kamikadze my zawsze do przodu
pod kimonem kohające serca otwarte
palce wilgotne nogi do krwi zdarte
niedługo asfalt zarośnie nami każdą drogę
blokowiska jak przerzuty podstępne
rozpędzonej trawy nie powstrzyma ostrze ani sen
ręce drobne obejmując nietrzeźwo
ledwie się trzymasz, chcesz wszystko od razu
zaraz już jesień tak chce nam się siebe
zaraz już jesień puść obłędu pęd
widzisz na paluszkach każda rozłąka z tobą
każde drzewo każdy kłębek rzeka nić pajęcza
dojrzewamy rozedrgani myśli nas dręczą
bezsilni ale gdzie są ci inni którzy mogą
ach nie patrzcie z przestrachem tak wrogo
zaraz już zima zaraz zarośniemy nocą
tak to się zdarza tak to przyjdzie znowu
białą pigułkę strachu pod język wsunie
jak matematyk swoje teorie wysnuje
czy też przykłady lecz nie nie w tym sprava
chce się pewności wieczności miłości
zaraz już wiosna dygot chwyci ciało
wiecie sprawdziłem jesteśmy śmiertelni
ciało osy kiełkuje wieje chłodem
grzbiet prążkowany drżący a my zawsze młode
twarzyczki upiorne słodkie oddane
zaraz po szyję zatoniemy w sierpniu
już zaraz nadejdzie trujące lato
***
trzymaj się wiatru mój miły trzymaj się wiatru
na wskroś nas przejrzano, wszystko to juz bylo
zaprzepaszczono cnotę niewinność zabito
trzymaj się wiatru moj mily trzymaj się wiatru
trzymaj się rzeki mój miły trzymaj się rzeki
myśmy nasi od wieków i nasi po wieki
i tacy już byli tak wielu bez liku
trzymaj się rzeki mój miły trzymaj się rzeki
trzymaj się struny mój miły trzymaj się struny
gdzieś głos się schował a my tylko echem
złoci bezmyślni płyniemy niebios potokiem
trzymaj się struny mój miły trzymaj się struny
jestem ja i jesteś ty, to co stokroć ważniejsze
ten czas nie zgubił mnie tylko lekko pocieszył
ten czas nie zmełł mnie tylko jestem pewniejsza
trzymaj się ciszy mój miły trzymaj się ciszy
byliśmy jesteśmy stany i rany i kwiaty
z dłoni dobędziemy ogień narodzą się dzieci
jesteśmy wolni, zdolni tracić i stracone znów chwytać
trzymaj się wiatru mój miły trzymaj się wiatru
***
to on podstepny rabuś z jedwabnym sznurkiem
ptak na łapkach czerwonych na łapkach ostrożnych
strach łomocze pod sercem jak mała piłeczka
złodziej zniewagę twoją zamyka jednym paluszkiem
złodziej jak pliszkę pieszczotą cię łowi
bo jesteś kłusownikiem, jesteś chytrym spryciarzem
przecież odziałam się pysznie i tak jak na lato
ach jak cięąkusi by taka zdobycz zlowić
cudza trwoga szarpnęła drucik lotu
bo chciałeś zawsze bo pragnałeś potajemnie
ciało gorące ulotne w dłonie zagarnąć
w trzcinach niepokój źdźbeł poruszenie
i drżenie i pióra pstrokate i wicher puchu
złodzej niesie twą niechęć do ust do ucha
ptak zaniesie się szlochem zabraknie mu tchu
by uciec najdalej od ciebie skrzydło wlokąc zranione
krwi korale czerwone. maleńki paciorek
z konopi skoczył za kołnierz i żyły gniecie
długie warkocze żaru splata
szału tak szczodrze sypnie pod pierzaste szaty
gardło podstaw pod sznurek czas ruszać
w ciemną głębię co złotem ptaszka uządli
z cyklu Nijinsky
zamykajcie dziecięce sypialnie na sto zamków
zamykajcie drzwi bo ranek po kryjomu się skrada
białe konie wiosny wściekle lejce gryzą
i jeśli ociągać się jeśli spoznić się troszkę
dzieciństwo się przebudzi i ucieknie
blade lalki podwieszono już za sznurki
zostawiają slad swój celny strzelcy szybcy
chartów skowyt do krwi gryzą łydki
z miękkich poduszek śnią dzieci
rwą zębami pióra chłopcy i dziewczęta
w każdym więzieniu żeber inny diabeł czyha
do sadu przez dom cały w deszczu zmyka
biały jeleń i czarny cień wciąż razem
donieś swoje światło oddechu nie zgaś
przedwcześnie. tańcz aż zabraknie im tchu
gończe psy czasu przechwycą wspaniałą zdobycz
***
już na trwogę pajęczyna dzwoni – wojna wojna.
owady ze zuchwałym piskiem szturmują okna.
wszystko na tym świecie co nieme proste letnie,
jeszcze żyje, wciaż żyje ale codziennie mniej.
jedyna wiatru praca: strącać kwiaty musi,
jakby wszystkie żywioły zmówiły się żeby
rujnować kruchą fortecę listków jeszcze żywych,
spadochrony nasion pobudzać do lotu.
jakby sił wystarczyło tylko, żeby paść na ziemię,
i ciągle spać, spać – znać swoje miejsce i czas,
czuć ziemi miekkość i jej wielkość niezmirzoną.
nie śmiej się, jeśli ne wiesz, zmiażdżą cię żarnami.
to atak – podstępnie, raz po raz w samo serce,
po łodygach, po najcieńszych źdźbłach – a co tam: i jeszcze po pączkach,
po żywym, ale jakie to żywe ze strachu umiera.
to patrz, nadciąga wojna przeciw białym kwiatom.
tu ofiary się chowa w miękkich soczystych owocach.
Tłumaczenie: Ksenia Kaniewska
(first published in magazyn literacki Radar 02/2010)